A oto moje wspomnienia z urodzin:
|
Zamówilismy trochę jadła i napitku w knajpce "Bracka" w Wejherowie, przyszło cos koło 50-cioro przyjaciół, znajomych i nieznajomych, no i było fajnie! Oczywiscie była też muzyka, w czym miałem swój niewielki udział. Razem z moim przyjacielem, Piotrem Daszkiewiczem zrobilismy dla gosci małe "jam session", on grał na pianie, a ja spiewalem. Chyba sie podobało. Nie zabrakło też dobrej muzyki z CD, którą dawkował DJ-Marek (choć Mariusz-Lennon twierdzi, że DJ trochę przynudzał), no i oczywiscie szalonego tańca do rana. Wydaje mi się, że większosć bawiła się naprawdę dobrze, a co najważniejsze rozstawalismy sie w niezwykle ciepłej, może nawet przyjaznej atmosferze. I wszystko byłoby dobrze do samego końca gdyby nie gęsta mgła, która pochłonęla mnie zaraz po wyjsciu z "Brackiej".
Bylo juz koło piątej i czułem się dosć niepewnie poruszając się niemal po omacku ciemnymi ulicami miasteczka, które zdawało się tkwić wciąż w uspieniu. Tylko co jakis czas z tej mlecznej próżni dochodziły do mnie rozhukane głosy pijanych niedobitków sobotniej nocy lub wyrastały nagle jak spod ziemi kształty, przywodzące na mysl postaci z XIX-wiecznych, angielskich powiesci detektywistycznych. Przez chwilę miałem serce w gardle, gdy w odległosci kilkunastu kroków przede mna wyłonila sie z mgły ciamna bryła, która po chwili okazała sie grupką wyrostków wracajacych z dyskoteki. Przez mysl przeszło mi, że może zasadzili sie na kogos... A jesli czekali własnie na mnie... Dla pewnosci ominąłem ich szerokim łukiem i przyspieszyłem kroku. Całe szczęscie wszystko skonczyło się dobrze i szybko dotarłem do domu. Najsmieszniejsze, że w niedzielę o 10-tej miałem się pojawić na próbie chóru, ale po nocnym spiewaniu mój głos nadawał się już tylko do kuracji. Poza tym prezes chóru, Igor też tam był, miód i wino pił. Trzy dziurki w nosie i skończyło się.
|
|
|
|