Ponizszy tekst Mirosława Krupinskiego pt.: "Jak to bylo - czyli karzaca reka sprawiedliwosci ludowej" zostal w koncu lutego 1998 r. skopiowany ze strony WWW autora, podzielony z racji swojej wielkosci na piec kolejno wywolywanych czesci i minimalnie przeformatowany przez dodanie marginesow.Dalszy ciag - czesc druga. Powrót do indeksu tekstówCzesc pierwsza
Jest to fragment obszernego prologu ksiazki "Zaulki Prawa" - opisujacego wydarzenia lat 1981/83, od mojego aresztowania do uwolnienia z wiezienia. Opis jest historycznie wierny. Wierze, ze swiadkowie i wspoluczestnicy (reprezentujacy obie owczesne "strony prawa") opisywanych wydarzen zyja, ze beda mieli okazje ich opis przeczytac i mam nadzieje - dorzucic swoje komentarze. Moze dzieki tym komentarzom opisane i nie wyjasnione do konca wydarzenia stana sie zrozumiale..
...15 grudnia byl dniem powolnego umierania stoczniowego oporu. Do powtarzanego, glosnikowego ultimatum WRONy doszlo przekazane przez dyrektora Stoczni : strajkujacy maja jedna godzine na jej opuszczenie - po tym terminie odpowiedzialnosc karna jest nieunikniona. Powoli lecz we wzrastajacym tempie ponad polowa zalogi opuscila zaklad. Tlum przed brama probowal ich zatrzymywac - padaly slowa otuchy, wyrzuty, obelgi, Byly nawet wypadki szarpaniny. Intrweniowalismy - kazdy ma moralne prawo decydowania o swoim postepowaniu. W tym dniu, jakby dla zachecenia pokornych, czolgi i wojsko wycofano z zasiegu wzroku. Pozostal tylko wzburzony tlum i ci ktorzy pozostali w Stoczni. Nikt z nas tej nocy nie spal. Krazylismy po Stoczni odwiedzajac hale gdzie zgromadzeni byli ci uparci i ci "na sluzbie". Okazalo sie pozniej, ze tych ostatnich bylo sporo. Juz w nocy, w ciemnych halach pelnych ciagle ludzi, co kilka minut wybuchaly niepokoje: -'gdzie sa przywodcy - juz zwiali ?" Niesposob bylo nie odpowiadac na te prowokacyjne okrzyki, a kazda odpowiedz umiejscawiala nas precyzyjnie. Wczesnym rankiem bramy stoczni zostaly sforsowane przez czolgi, jak slyszelismy - byli ranni. Nie od kul - nie strzelano. Ale czolgi forsowaly barykadujace lory z betonowymi prefabrykatami, a wokol byli ludzie. Obiektywnie przyznam - nie widzialem ofiar ani nawet sladow.
Wejscie ZOMO i SB wykazalo jak wielu pomocnikow mieli wmontowanych pomiedzy strajkujacych. Wiedzieli wszystko - gdzie, czego i kogo szukac. Mysle ze kazdy z nas, tych "most wanted", mial w najblizszym otoczeniu swojego nieodstepnego"cienia ". Na wynioslych dziobach statkow, na nadbudowkach i dachach pojawili sie ludzie w waciakach i kaskach stoczniowcow, z radiotelefonami w rekach, dyrygujac ruchem kolumn ZOMO. Napastnicy ignorowali stloczone grupy studentow i sprawnie wylawiali jednostki, wiedzac dokladnie kto jest kto.
Bylem latwy dorozpoznania. W ciagu ostatnich trzech dni wielokrotnie pokazywalem sie publicznie w tym samym wyszarganym ubiorze i futrzanej czapce. Ukrywanie sie byloby zreszta bezsensowne. Moje aresztowanie bylo oczywiste, bylo taka sama czescia demonstracji przekonan jak podpisywane wlasnym imieniem dokumenty i apele. Zwolniony od obowiazku czynnego udzialu i myslenia czulem sie zmeczony i wewnetrznie pusty. Mialem bole w mostku (od pewnego czasu zazywalem z przepisu lekarza nitrogliceryne). Ale generalnie fizycznie bylem sprawny i poruszalem sie bez trudu.
Wszystkich nas - wyselekcjonowanych oficjeli Solidarnosci - zgromadzono w budynku tej samej stolowki w ktorej mielismy ostatnie spotkania. Siedzialem w hallu, o kilka metrow ode mnie moj prywatny stroz, mlody umundurowany. Chcialo mi sie siusiac, ale nie chcialo mi sie ruszac. Kiedy w koncu zmusilem sie - moj aktualny wlasciciel grzecznie zaprowadzil mnie do toalety ale proba siusiania przy otwartych drzwiach nie powiodla sie - te glupie nawyki cyeilizowanego czlowieka. Wrocilismy do hallu . Po drodze zostalem zastopowany przez kogos znajomego z widzenia idacego naprzeciw. Byl to Fiszbach. Nie znalismy sie z osobiscie, ale z koniecznosci dzialan na tym samym terenie wiedzialem jak wyglada. Zatrzymal sie o krok i obaj odruchowo (znow ten cywilizacyjny nawyk) podnieslismy do polowy rece - do powitania. I obaj z pewnym ociaganiem powstrzymalismy sie w polowie odruchu. Mysle, ze patrzyl na mnie z rodzajem sympatii, a moze zadowolenia z mojego obecnego statusu - bylem zbyt zmeczony aby analizowac. Stalismy tak bez slowa kilka sekund po czym odszedlem w kierunku najblizszego krzesla.
W sasiednim pomieszczeniu wybuchla jakas glosna szamotanina, krzyki, odglosy uderzen. Trwalo to krotko.Po pewnym czasie do hallu wypchnieto mlodego czlowieka z zakrwawiona twarza i w poszarpanym, prawie nowym, kozuchu. Mial skute rece i zadowolony wyraz twarzy - co za dziwne zestawienie, pomyslalem wtedy.
Trwalo to dosyc dlugo zanim nas obszukano i wyprowadzono do parkujacej przed drzwiami milicyjnej ciezarowki. Albo moze raczej wieziennej, bo bez okien ale za to z osiatkowanumi dwoma przedzialami i rzedem opatrzonych stalowymi drzwiami "szaf" na przedzie. Pobity tez byl tutaj i opowiedzial, ciagle z zadowoleniem, co sie stalo. Jezeli pamietam dobrze nazywal sie Stanislaw Kwoka, byl miejscowym dzialaczem "Solidarnosci". W sasiedniej sali, gdzie go zaprowadzono, wynikla jakas drobna przepychanka ze zbyt gorliwa eskorta. Szybko by to zapomniano, gdyby nie obecny pulkownik, maly skundrel, ale z charakterem pinczera. Zarzucil on eskorcie nieudolnosc i nakazal uzycie paly. Eskorta, mlodzi zomowcy, wyraznie nie mieli ochoty na palowanie i zabierali sie do tego z ociaganiem. Pulkownik sie wsciekl, nakazal skucie delikwentowi rak i zazadal bojowej paly. Pala byla chyba tak duza jak pan pulkownik, ale zabral sie do niej razno. Niestety, zanim osiagnal zamierzony wynik, otrzymal od skutego kopniaka, ktory poslal jego i pale koziolkujac po podlodze. Podwladni zle ukrywali smiech co wprowadzilo malego sadyste w furie. Dostal wprawdzie drugiego, rownie skutecznego kopniaka, ale w koncu skaleczyl ofiare i poszarpal kozuch. Kwoka praktycznie zostal uratowany przez mlodych funkcjonariuszy, ktorzy markujac bicie, wypchneli go z sali i przystapili do udzielania pierwszej pomocy zmachanemu i rozmamlanemu sadyscie dowodcy. Mysle ze slawa pana pulkownika, skopanego przez skutego wieznia, zostala ugruntowana w macierzystej jednostce do konca jego kariery. Kwoka w kazdym razie byl zadowolony.
Wiezienna karetka w ktorej bylismy zamknieci na cos czekala. Z poczatku nie wiedzielismy na co ale pozniej dotarla do nas wrzawa spoza morow Stoczni gdzie tlum cos skandowal, glosniki ryczaly, po jakims czsie zaczely pukac odhlosy strzelanych granatow lzawiacych. Nawet do nas, zamknietych, docieral wiercacy w nosie zapach. Trwalo to godziny, cichlo i wzmagalo sie na przemian. W koncu zaczely basowac czolgowe armaty. Z braku odglosow uderzenia lub wybuchu armatniego pocisku mozna bylo wywnioskowac ze strzelano slepakami lub ladunkami lzawiacymi. Trwalo to bardzo dlugo - zaczynalo robic sie szaro. Wkoncu samochod ruszyl. Pomimo braku okien moglismy sie zorientowac ze krazymy ciagle po stoczni. W koncu zaskrzypiala jakas brama, odglosy rozmowy - i zaczelismy jechac szybko. Znow krazylismy i trwalo to chyba z godzine zanim samochod stanal. Bylismy na ogrodzonym wysokim murem dziedzincu. Nie znalem Gdanska na tyle, zeby wiedziec gdzie to bylo, ale okazalo sie, ze to siedziba SB. Pecherz dokuczal mi strasznie i zaczalem domagac sie wyjscia do toalety. Nie pozwolono ale powiedziano ze mozemy to robic na podloge. Ponownie nic mi z tego nie wyszlo i czulem sie naprawde zle. Jedynie zadowoleniem napawal mnie fakt iz zdolalem zniszczyc swoja pieczatke wiceprzewodniczacego KK i ze nikt nie bedzie jej mogl uzyc w moim imieniu. W koncu przetransportowano nas gdzies ponownie i wprowadzono do budynku. Znow czekanie, tym razem samotnie i pod straza. W koncu zaczelo sie przesluchanie.
Przesluchujacy przedstawil sie jako kapitan Grzybowski z SB ale swojego nazwiska w formularzu przesluchania nie wpisal wiec bylo prawdopodobnie falszywe. Przesluchanie bylo rozwlekle i chaotyczne, trwalo dosyc dlugo. Poniewaz moja dzialalnosc byla jawna, moje podpisy widnialy pod kazdym wydanym dokumentem , ominely mnie emocje podchodow z przesluchujacym. Praktycznie podpadalem pod kazdy z glownych paragrafow stanu wojennego i znalazlo to odbicie w formularzu mojego zatrzymania. Na pytanie kogo nalezy zawiadomic podalem adres zony z prosba aby zawiadomienie (zawierajace owe grozne paragrafy) doreczono jej dopiero po urodzeniu dziecka (to byl zaawansowany dziewiaty miesiac). Po podpisaniu protokolow wstepnego przesluchania poprosilem o papier i dlugopis i napisalem oswiadczenie iz uwazam stan wojenny za nielegalny i sprzeczny z konstytucja. Przesluchujacy skomentowal -' Dlaczego usiluje pan zostac meczennikiem' i gestem sugerowal wycofanie deklaracji. Ja jednak nalegalem i w koncu wpial je w teczke przesluchania. W roku 1986, kiedy procesowalem sie z Dowodztwem Marynarki Wojennej o odszkodowanie za moj "aresztowany" jak ja samochod, mialem chwilowy dostep do tej teczki. Mojego oswiadczenia w niej nie bylo.
Mialem dwie podstawy do takiego oswiadczenia: pierwsza- moje wewnetrzne przekonanie, na ktorym do tej pory polegalem i druga - oswiadczenie prawnikow Trojmiasta stwierdzajace to samo w pierwszym dniu strajku. To bylo dziwne - ich oswiadczenie wlasciwie nie istnialo, gdyz zaden z nich nie byl wystarczajaco odwazny aby je podpisac. Byla to odpowiedz na moja prosbe o opinie przekazana ich reprezentantowi, ktory pojawil sie w Stoczni , gdzie wlasnie zaczelismy dzialac. Zabral moje pytanie i osobiscie dostarczyl pisemna , kolegialna odpowiedz po kilku godzinach. Byl zaklopotany moim zdziwieniem, ze nie jest podpisana. Ja jednak bylem naprawde zdziwiony - dopiero nastepne miesiace i lata przekonaly mnie, ze istnieja dwa rodzaje odwagi i uczciwosci - jawna i bezwzgledna oraz ta bezpieczna, konspiracyjna - we wlasnym gronie zaufanych albo pod falszywym nazwiskiem. Pozniej to ugruntowujace sie przekonanie stalo sie jednym z powodow mojej decyzji emigracji.
Okna pomieszczenia w ktorym bylem przesluchiwany wychodzily na ulice i przylegly otwarty teren. Do tej pory nie potrafie precyzyjnie okreslic gdzie to bylo. Prawdopodobnie w rejonie lub nawet w budynku Aresztu przyleglego do Sadu Wojewodzkiego. Za oknami caly czas trwala potyczka pomiedzy tlumem i cala ta umundurowana mieszanina , ktora WRONa spuscila ze smyczy. Gaz lzawiacy, porykiwanie armat czolgowych strzelajacych slepymi ladunkami, ryk glosnikow, krzyki. Kilkakrotnie tlum docieral prawie pod okna pomieszczenia. Byl moment, rodzaj przerwy w oficjalnych czynnosciach, kiedy stalem przy oknie. Uslyszalem dzwiek rozbitej szyby w ktoryms z pobliskich pomieszczeniach i moj esbek pospiesznie odciagnal mnie od okna, wierze ze w szczerej trosce o wlasnosc za ktora byl chwilowo odpowiedzialny.
Okolo polnocy poprowadzono mnie kretym korytarzem a nastepnie schodami w dol - do podziemi. Sprawnie zostalem pozbawiony paska, sznurowadel i wszystkich przedmiotow osobistych lacznie z zegarkiem. Kiedy odbierano mi fiolke z nitrogliceryna (moje serce nie bylo ostatnio w najlepszym stanie) - zaprotestowalem. Z ociaganiem poprowadzono mnie do innego pomieszczenia, gdzie czlowiek w bialym fartuchu, lekarz lub felczer przeprowadzil krotkie badanie - puls, cisnienie etc. Zanotowal cos w ksiazce i wydal mi dokladnie taka sama fiolke jaka mi zabrano, mowiac znana mi formule: -' jedna lub dwie tabletki pod jezyk w razie bolu pod mostkiem lub w okolicy'. Wrocilismy do izby przyjec, gdzie ten sam czlowiek co poprzednio natychmiast odebral mi nowo otrzymany lek. Zaprotestowalem, tym razem naprawde oburzony glupota postepowania. Agresywnie podal mi fiolke i warknal: -' zazyj teraz jak musisz, ale to zostanie tutaj !' Inni obecni obojetnie milczeli. Bardziej zdziwiony po raz pierwszy uzyta w stosunku do mnie forma "ty" niz glupota sytuacji, zrezygnowalem z dalszych protestow. Poprowadzono mnie znow - chyba o jedna kondygnacje nizej, do celi. Bylo to dosc duze pomieszczenie z kilkoma pryczami, jedna znich byla zajeta. Jej uzytkownik nie wykazywal zadnego zainteresowania sytuacja, choc nie spal i patrzyl na mnie przez chwile.
Cela miala brudne, niegdys bielone sciany, jedno zakratowane okno w niezwykle grubym murze, wychodzace do swojego rodzaju murowanej studni lub tunelu. Szyb nie bylo i wialo stamtad chlodem. Oswietlenie stanowila jedna slaba i brudna zarowka pod wysokim dosyc sufitem, katy byly w polmroku. Gdyby nie elektryczne oswietlenie moglaby to byc sceneria z "Hrabiego Monte Christo" lub "Nedznikow" Dumasa.
Ubranie zabrano mi przed wejsciem do celi wiec w gaciach i przepoconej koszuli wlazlem pod dwa brudne koce na wyrku pod oknem. Popatrzylem na sufit, zarowke i zakratowane okno nad glowa i nagle uderzylo mnie, ze ja ten widok juz znam. Rzeczywiscie - kilka miesiecy, moze nawet pol roku temu, mialem kilkakrotnie mgliste sny w ktorych pojawiala sie scena jaka obecnie mialem przed oczami. Szczegoly byly tak zbiezne ze snem, ze na chwile zapomnialem o wszystkim innym. Nie byl to pierwszy przypadek "znajomosci" nieznanych mi uprzednio miejsc. Mialem kilka podobnych wydarzen. Kiedys, majac okolo 15 lat, w zupelnie nowym miejscu, w ktorym nigdy przedtem nie bylem, odnalazlem "znana mi" ulice i narozny dom. Co wiecej, zblizajac sie do tego domu "pamietalem" nie widoczna jeszcze sciane i wybita szybe w jednym z jej okien. Kiedy ominalem naroznik - sciana i wybite okno byly dokladnie takie jak w mojej wyobrazni. Teraz myslalem tych proroczych snach i usilowalem znalezc ich logiczna wykladnie, byc moze jakies ukryte w nich wytyczne czy proroctwa. Jednak zmeczenie ostatnich nieprzespanych nocy wzielo gore - i zasnalem.
W GOSCINIE U WRONY - GDANSK (17.12.81 - 22.02.82) Obudzilem sie zlany potem i z bolem w klatce piersiowej. Odruchowo rozejrzalem sie za pigulkami i rownoczesnie stwierdzilem gdzie i w jakiej sytuacji jestem. Mialem juz troche treningu w pertraktacjach z wlasnym zbuntowanym sercem, wiec probowalem oddychac wolno i gleboko. Szklanka zimnej wody mogla pomoc ale nie bylem jeszcze obeznany z geografia i wyposazeniem celi, wiec nie bardzo wiedzialem co robic. Usilowalem wstac i wyro zaskrzypialo niemilosiernie budzac mojego wspollokatora, o ktorym zupelnie zapomnialem. Jak domyslilem sie pozniej, musial byc w tej celi ze mna sluzbowo lub co najmniej polsluzbowo (wiezien - konfident). Zamiast probowac znow zasnac przygladal sie moim niezdarnym ruchom i cos musialo go zaniepokoic bo podszedl. Wymamrotalem, ze potrzebuje wody i podal mi ja w aluminiowym kubasie. Woda pomogla, bol zelzal, ale zaczalem marznac odkryty i w przeciagu. Zeby zaczely mi dzwonic i musialem wygladac naprawde zle bo moj kompan zaczal walic w drzwi. Bylo troche ruchu na korytarzu i po okolo dwudziestu minutach, ciagle dzwoniac zebami, bylem niesiony w gore po schodach podziemia. Ciagle bylem tylko w gaciach i koszuli, ale narzucono na mnie kilka kocow, co prawdopodobnie uratowalo mnie od zapalenia pluc. Samochod czekal na zasniezonym dziedzincu i znow gdzies bylem wieziony. Z fragmentow rozmow przez radiotelefon zrozumialem ze jedziemy do wojskowego szpitala i tak tez bylo.
Tutaj juz byl postep, nawet zrobiono mi EKG, ktore musialo zrobic wrazenie, bo lekarz zaczal mowic do sanitariuszy o przygotowaniu separatki. Niestety, moi prawni wlasciciele, czyli funkcjonariusze, nie mieli ochoty sie ze mna tak latwo rozstac i sprzeciwili sie kategorycznie. Mysle ze hierarchicznie, w tym wojennym czasie mieli wiecej do powiedzenia, bo lekarzom pozwolono jedynie na zaaplikowanie dobrze mi znanej nitrogliceryny i jakiegos zastrzyku. Nie wiem czy to w wyniku zastrzyku czy tez temperatury znacznie wyzszej niz w moim poprzednim lokum przestalem szczekac zebami. Wspomnienie bolu ciagle kolatalo sie pod mostkiem. Ale mogla to byc reakcja klatki piersiowej po uprzednim forsownym oddychaniu.
Postawa lekarzy odniosla jednak jakis skutek bo do lochow juz nie wrocilismy. Zamiast tego, po kolejnej podrozy samochodem i na noszach, wyladowalem w jakims duzym, cuchnacym karbolem pomieszczeniu, ktore pomimo krat w oknach przypominalo pomieszczenie szpitalne. Byl juz prawie ranek ale, znow moze w wyniku zastrzyku, dosc szybko zasnalem. Rano okazalo sie, ze byl to szpital Aresztu Sledczego w Gdansku, a co wazniejsze, ze nie bylem tu jedynym gosciem WRONy.
Obudzily mnie pojedyncze basowe wystrzaly dzial czolgowych i daleka wrzawa. Ale nie zdazylem sie zbyt dobrze wsluchac, kiedy pojawili sie ludzie w fartuchach (obu plci !) i po chwili zmienialem sale. Znalazlem sie w kolchozie pelnym znajacych mnie i czesciowo znanych mi dzialaczy, wymieszanych z bardziej typowymi mieszkancami tej instytucji - czyli w dotychczasowej nomenklaturze - kryminalistami. Wszyscy byli jednakowo przyjazni i pelni checi pomocy, uklady pomiedzy obu "grupami spolecznymi" znakomite. Kiedy sie wprowadzilem, nasi dzialacze - wiezniowie z dwudniowym stazem ochoczo uczyli sie zasad grypsery i wieziennego kodu sygnalowego.
Dzieki obecnosci cywilnego personelu medycznego i zatrudnionych na czesci etatu lekarzy Akademii Medycznej w Gdansku wiadomosci o przebiegu wydarzen docieraly bez zaklocen i bez deformacji. Mieszkancy Trojmiasta, jak zawsze niepokorni i majacy z socjalistyczna wladza na pienku, ciagle kotlowali sie na ulicach. Nie palono tym razem komitetow i jako czesc tego samego savoir viwre'u nie bito aresztowanych (z wyjatkiem opisanego juz palowania S.Kwoki przez pana pulkownika w Stoczni). Ale lecialy kamienie, pojawialy sie na murach ulotki i karykatury, po ulicach biegaly niezjedzone pomimo deficytu zywnosci pomalowane na czerwono swinie. Powieszono umundurowana kukle Jaruzelskiego i niezliczone bogu ducha winne wrony. W odpowiedzi byly aresztowania, zalzawione od gazu i zalu oczy i dudniace slepakami armaty czolgow. Wojsko nie przykladalo sie nadmiernie do tej przepychanki. Praktyka ubierania, w imie stanu wojennego, w jednakowe mundury wojska , ZOMO i SB mogla wprowadzic w blad cywilow i obserwatorow zagranicznych, ale nie owocowala jednoscia tych umundurowanych. W pozniejszych miesiacach i latach roznice i nienawisci staly sie bardziej widoczne. Ale juz w pierwszym dniu stanu wojennego na poboczach szos znajdowalo sie dziesiatki pojazdow ZOMO uszkodzonych przez ich kierowcow i pasazerow. Wspominali o tym w reportazach dziennikarze zagraniczni, dawali tez temu swiadectwo wiezniowie skazani za odmowe sluzby w ZOMO.
Nowe miejsce okazalo sie byc izba chorych czy tez szpitalem Aresztu Sledczego w Gdansku. Po kilku dniach pobytu w tych jakze roznych od poprzednich kazamat w podziemiu fizyczne zmeczenie, ktore znieczulalo umysl, zaczelo ustepowac. To, w polaczeniu z naglym ustaniem absorbujacej umysl aktywnosci, przynioslo stress. W ciagu ubieglych kilku dni, w nawale wydarzen wymagajacych ciaglego podejmowania decyzji I reagowania na wydarzenia, nie mialem czasu na myslenie o rodzinie czy samym sobie. Nadmiar andrenaliny we krwi znieczulal , lub raczej usuwal na dalszy plan bol pod mostkiem, na ktory znalem tylko jedno lekarstwo - przepisane mi wczesniej tabletki nitrogliceryny. Obecnie moglem tylko myslec - a myslenie nie poprawialo mojego samopoczucia. Po tamtej stronie krat zostala zona w ostatnim miesiacu ciazy, masa przerwanych spraw zawodowych i osobistych. W hotelu Monopol, gdzie mieszkalem ostatnie kilka miesiecy, pozostaly opuszczone moje rzeczy, wiele z nich wartosciowych. Przed hotelem zostal moj Fiat 125P, z oprozniona na szczescie chlodnica. Obok tego wszystkiego - sytuacja sie przewartosciowala. W ciagu ostatnich dni ja bylem w centrum zagrozenia I pod lufami stojacych przed stocznia czolgow a moi bliscy I znajomi w relatywnym bezpieczenstwie swoich mieszkan czy zakladow pracy. Obecnie, w tych szpitalnych warunkach, nie bylem fizycznie zagrozony - za to oni byli tam gdzie trwalo zamieszanie I dudnily czolgowe dziala. Jak dlugo bedzie to tylko slepa amunicja I gazy lzawiace?
O dziwo, ciagle potrafilem odsuwac od siebie rozwazania swojego wlasnego blizszego i dalszego losu. Oczywiscie zdawalem sobie sprawe ze wisi nade mna iles tam dekretow stanu wojennego i pamietalem co dzialo sie z przywodcami opozycji po Budapeszcie 56 czy po uprzednich rozruchach w Polsce i w Pradze. Ale myslenie o tem ograniczalem do zarejestrowania takich mozliwosci w mozgownicy i odsuwania myslenia o detalach. Oprocz tego odczuwalem zadowolenie, ze wywiazalem sie, na miare mozliwosci, z obowiazkow sumienia i zobowiazan w stosunku do swoich wyborcow. Moze to brzmi obecnie pompatycznie - ale w owych pierwszych dniach stanu wojennego - stworzono wiele okazji dla pokornych i przestraszonych do padniecia na kolana przed prawowita wladza - i wielu kupilo sobie przebaczenie odszczekujac uprzednio gloszone przekonania. Jak przekonalem sie nieco pozniej - stworzono rowniez inne pokusy. Umozliwiono, i poprzez akredytowanych przez WRON adwokatow sugerowano, obrone poprzez negowanie "popelnionych" dzialan i deklaracji przed sadami. To wprawdzie nie zapewnialo przebaczenia ale pozbawialo dzialaczy twarzy a ich poprzednie dzialania i deklaracje znaczenia. Wielu uleglo tym sugestiom. O dziwo, skazani, nadal byli sklonni popelniac anonimowe akty bohaterstwa, okrzyki zza wegla czy chocby nieprzyjazne gesty za plecami swoich przesladowcow. Nigdy nie potrafilem tego zaakceptowac ani w pelni zrozumiec. Mysle, ze czesciowym wyjasnieniem jest iz byli to ludzie wyhodowani przez system. Socjalistycznej wladzy bylo obojetne co ludzie mowia i robia za jej plecami - tak dlugo jak okazywali nalezyty strach i posluszenstwo postawieni z nia twarza w twarz.
Powracajac do realiow owych przedswiatecznych dni w Areszcie Sledczym - bezczynnosc rodzila stress. Bol pod mostkiem, pomimo opieki medycznej nie ustepowal, budzilem sie zlany potem i generalnie zapadalem w rodzaj niezdrowego letargu. Wiem, ze swiadomi mego stanu medycy czynili starania o przeniesienie mnie do normalnego szpitala, ale bez wynikow. Mysle, ze w owym okresie, moja "naturalna" smierc nie bylaby zbyt niemila kochanej wladzy - rozwiazywalaby bowiem caly szereg przyszlych problemow, wsrod ktorych wroga stanowi wojennemu i aresztowanom opinia swiatowa nie byla ostatnim.
Trwalo to do wigilii Bozego Narodzenia. Sluzba wiezienna zaczela swietowac wczesnie. Najwpierw z pola widzenia znikneli oficerowie, potem inni funkcjonariusze zaczeli wymykac sie do sluzbowych pomieszczen. Poznym wieczorem bylo bezludnie i spokojnie. Czulem sie podle - bylo mi duszno, serce pracowalo nieregularnie, wiezienna pizama lepila sie od potu. Towarzysze niedoli usilowali mi pomoc jak mogli, ale moj stan raczej sie pogarszal. W koncu czulem sie tak podle, ze chyba zaczalem jeczec - bo wszyscy zgromadzili sie przy moim lozku. Ktos usilowal wolac lekarza, inni podawali mi wode. W koncu zaczeto mi robic masaz klatki piersiowej. Ostatnie co pamietalem byl strumien wody z kubka chlusniety na moja twarz - i film mi sie urwal. Ocknalem sie w normalnej karetce pogotowia, lekarz lub sanitariusz pochylal sie nade mna.
Wyladowalem w sali intensywnej opieki jakiegos szpitala, przyklejano mi elektrody do piersi, siostra instalowala kroplowke. Rownoczesnie przebierano mnie w czysta i sucha pizame. Stara wydawala sie byc znacznie bardziej mokra i cuchnaca niz mogl to spowodowac pot. Obawiam sie, ze moje funkcje fizjologiczne w ciagu poprzednich minut nie podlegaly kontroli. Zasnalem.
Rano okazalo sie, ze bylem w Gdanskiej Akademii Medycznej i ze przeszedlem zawal. Lezalem w pokoju intensywnej opieki, odzielony od innego pacjenta parawanem, przy lozku siedzialy dwie mlode, uzbrojone funkcjonariuszki wiezienne. One i ich wspolpracownice towarzyszyly mi przez kilka pierwszych dni - do czasu wydarzenia, ktore opisze nieco pozniej.
W czasie porannej wizyty lekarskiej, ktorej przewodniczyl, jak sie pozniej dowiedzialem, profesor Antonowicz, dostrzeglem w grupie lekarza, ktory praktykowal rowniez w Areszcie Sledczym. Byl wyraznie ucieszony sytuacja i usmiechal sie do mnie z triumfalnym wyrazem oczu. Niestety - jego nazwiska dzis juz nie pamietam.
Profesor Antonowicz , bardzo przyjaznie poinformowal mnie o sytuacji, dodajac na koncu, ze niebezpieczenstwo przeszlo i ze w moim obecnym stanie nie ma mowy o powrocie do wiezienia. Zycie mialo dowiesc, ze w tym ostatnim stwierdzeniu sie mylil, ale zaden z nas nie mogl o tym wowczas wiedziec.
Byl 25 grudzien 1981. Patrzac wstecz, musze stwierdzic, ze byly to jedne z moich najbardziej udanych swiat Bozego Narodzenia. Nie w znaczeniu doslownym - spedzalem przedtem i potem swieta w gorach na nartach, swieta lowiac ryby na zasniezonym jeziorze, inne - nurkujac w jeziorach Snowy Mountains w Australii. Ale w tym dniu, pomimo czarnych chmur nad glowa, czulem sie nieporownanie bardziej swiatecznie niz kiedykolwiek. Po pierwsze - odczuwalem sympatie i troske otoczenia i co najwazniejsze byla to sympatia bezinteresowna , czysto ludzka. Byla w niej odrobina uznania dla tego co zrobilem i co spowodowalo moja tutaj obecnosc. Po drugie - ten dzien byl tak swiatecznie rozny od dnia poprzedniego. I wreszcie po trzecie - moja sytuacja w tym dniu byla dowodem, ze pomimo trwajacego od prawie dwuch tygodni terroru WRONy ludzie nie przestali byc ludzmi. Ciagle byli zdolni do wyrazania swoich opinii i uczuc, nawet jezeli stawialo to ich i ich kariery na pograniczu niebezpieczenstwa.
W jednym z nastepnych dni Halina - moja zona - dotarla do szpitala. Slowo "dotarla" ma swoja wage. Wymagalo to uzyskania zgody wrogich organow administracyjnych, trudnosci komunikacyjnych - komunikacja prawie nie istniala a podroze wymagaly przepustek. Obok tego wszystkiego - taszczyla ze soba imponujace brzuszysko, w ktotym kopal zwawo potomek o przyszlym imieniu Dominik. I wszystko to w imie ograniczonego godzinnego spotkania pod nadzorem czujnych esbekow. Tak wiec zespol warunkow psychicznych do rekonwalescencji zostal zbudowany i rozpoczal sie pierwszy etap tejze rekonwalescencji.
Oczywiscie nie obeszlo sie bez kilku prob pogorszenia tego dobrego samopoczucia. Pierwsza byla spozniona juz nieco wiadomosc, ze jeszcze w czasie kiedy ja wojowalem w stoczni - wladza wymierzyla pierwszego kopniaka - mojej rodzinie, odbierajac w pelni oplacone i formalnie przydzielone mieszkanie spoldzielcze. Aby je uzyskac, zlikwidowalem na rzecz i na formalne wezwanie Spoldzielni Mieszkaniowej w Jarotach posiadana ksiazeczke mieszkaniowa. Byla to ksiazeczka z ponad dwudziestoletnim stazem, przekraczajacym wymagany okres wyczekiwania. Dziesiatego grudnia 1981r. zostalem wezwany do dokonania przelewu pieniedzy i odbioru mieszkania , co oczywiscie zrobilem. Niestety transakcja okazala sie jednostronna - kluczy do mieszkania nigdy nie otrzymalismy.
Druga proba byla bardziej spodziewana. Trzy dni po przebytym zawale otrzymalem formalny akt oskarzenia. Zawieral zarzuty okreslone przez trzy rozne paragrafow dekretu o stanie wojennym. Dwa z nich byly zagrozone kara smierci. W obligatoryjnym trybie doraznym nalezalo sie spodziewac wyrokow w poblizu gornej granicy. Pan prokurator pofatygowal sie do szpitala osobiscie w celu uzyskania potwierdzenia odbioru.